Opowieść o Logresie, Merlinie i o innych tajemniczych siłach władających planeta Ziemia

Trzecia część trylogii międzyplanetarnej- „Ta ohydna siła” Clive’a Stape Lewisa jest chyba najważniejsza.Zawiera opowieść o walce o Człowieka o człowieczeństwo i o Miłość.Chodzi o to, że nowy wspaniały świat pozbawiony emocji pozbawiony słabych jednostek ma być zasiedlony przez tzw wyewoluowaną(czystą) formę Człowieka.Te nowy człowiek ma się nawet rozmnażać w sposób sztuczny.Książka została napisana w latach 30-tych XX wieku, ale jej przesłanie jest cały czas aktualne- wybór pomiędzy nową stechnicyzowana nieomylną formą człowieka pozbawioną uczuć , a człowiekiem który potrafi okazywać uczucia i czasami popełnia błędy.

Dla stowarzyszenia przez długi czas pozostawało zagadką, dlaczego nieprzyjaciel stara się o uzyskanie prawa do Lasu Bragdon. Teren był nieuzbrojony i jego przygotowanie do budowy obiektu o takiej skali musiałoby bardzo dużo kosztować; zresztą samo Edgestow też trudno było nazwać wygodnym miejscem. Wnikliwe studia, prowadzone we współpracy z doktorem Dimble’em, pozwoliły jednak Przewodniczącemu – mimo nieprzejednanego sceptycyzmu MacPhee – dojść do pewnej konkluzji. On sam, Dimble i Dennistonowie mieli bogatą wiedzę na temat Brytanii arturiańskiej – wiedzę daleko wykraczającą poza to, co głosiła współczesna historia ortodoksyjna. Wiedzieli, że Edgestow leży w samym sercu starożytnego Logresu, że Cure Hardy to dawne Ozana le Coeur Hardi, a w Lesie Bragdon przebywał kiedyś historyczny Merlin. Co właściwie Merlin tam robił, tego jeszcze nie wiedzieli, ale wszyscy, dochodząc do tego różnymi drogami, już dawno odrzucili popularne w świecie historyków przekonanie, że jego niezwykłe zdolności były legendą, a on sam szarlatanem; nie zadowalała ich również inna hipoteza głosząca, iż zajmował się tym, co w czasach Renesansu nazywano magią. Według doktora Dimble’a wystarczy przyjrzeć się krytycznie świadectwom literackim, by wykryć zasadnicze różnice między barwnymi opisami owych „magów” i alchemików, a tym, co wiemy o Merlinie.
– Co może łączyć takich rytualistycznych okultystów – pytał doktor Dimble – jak Faust,
Prospero czy Archimag, studiujących po nocach zakazane księgi, zgłębiających tajemnice żywiołów i korzystających z pomocy demonów, z postacią taką jak Merlin, który dokonuje niezwykłych czynów, po prostu będąc Merlinem?
Ransom zgadzał się z nim. Wszystko wskazywało na to, że Merlin był ostatnim dziedzicem
prastarej wiedzy, przyniesionej do zachodniej Europy po upadku Numinoru, a pochodzącej z epoki, w której na naszej planecie ogólne relacje między duchem a materią były zupełnie inne niż te znane dzisiaj. Prawdopodobnie wiedza ta różniła się zasadniczo od renesansowej magii. Można mniemać (choć nie jest to pewne), że była mniej grzeszna i diaboliczna, natomiast z całą pewnością – bardziej skuteczna. Paracelsus i Agryppa, jak również cała reszta alchemików właściwie niewiele osiągnęli:
sam Bacon – który przecież nie był wrogiem magii – stwierdził, że dokonania owych magów „nie są ani wielkie, ani pewne”. Cały ten renesansowy wybuch zakazanych nauk wydaje się jedynie skuteczną metodą zaprzedania duszy diabłu na wyjątkowo niekorzystnych warunkach. Skoro jednak jedyna możliwa atrakcyjność Lasu Bragdon polegała na jego związkach z ostatnimi śladami pradawnej atlantyckiej magii, miało to poważne konsekwencje dla ujawnienia prawdziwego charakteru Narodowego Instytutu Badań Skoordynowanych. Wynikało z tego, że instytut nie jest – przynajmniej w swoim kierowniczym rdzeniu – skoncentrowany na zdobyciu wyłącznie nowoczesnych, materialistycznych środków władzy. Przewodniczący doszedł do wniosku, że za
celami i działalnością NIBS-u kryje się energia i wiedza skrzywionych eldilów. Czy jego członkowie zdają sobie sprawę z tego, że służą ciemnym silom, to już inna kwestia, w dalszej perspektywie być może wcale nie najważniejsza.
– Niezależnie od tego, czy o tym wiedzą, czy nie wiedzą – mówił sobie co jakiś czas Ransom –stanie się to, co ma się stać. Nie chodzi o to, jak ludzie z Belbury zamierzają działać – ciemne eldile już o to zadbają – ale o to, co ci ludzie będą sądzić o celach swoich działań. Wiemy, że przejmą Bragdon, ale jeszcze nie wiemy, czy którykolwiek z nich będzie świadom, po co naprawdę się tam pakują, czy też wszyscy będą przekonani, że jest tam jakaś nadzwyczajna gleba, powietrze czy eteryczne napięcia. Do pewnego momentu Ransom tylko podejrzewał, że siła, do której wzdychał wróg, była w jakiś sposób powiązana z samym Lasem Bragdon; istnieje bowiem stare i szeroko rozprzestrzenione przeświadczenie, iż miejsca odgrywają w takich sprawach ważną rolę. Opowiedziany przez Jane sen o śpiącym starcu utwierdził go w tym. Pod Lasem Bragdon musi być coś, co ma duże znaczenie, coś, co należy odkopać. Wszystko przemawiało za tym, że chodzi o ciało Merlina. To, co powiedziały mu o możliwości takiego odkrycia eldile, nie był o niespodzianką ani dla niego, ani dla nich. Ziemskie formy narodzin, śmierci i rozkładu były dla nich nie mniej cudowne niż inne, niezliczone wzorce istnienia, jakie nieustannie poznawały ich rozbudzone świadomości. Dla tych wyższych istot, których aktywność tworzy to, co my nazywamy Naturą, nic nie
jest „naturalne”. Nieustannie postrzegają zasadniczą „dowolność” każdego stworzenia, nie uznają żadnych sztywnych założeń: dla nich wszystko wykwita spontanicznie jak dobry żart czy melodia w owym cudownym momencie samoograniczenia, w którym Nieskończoność, odrzuciwszy miliardy możliwości, wyrzuca z siebie ten, a nie inny pozytywny wzór. Zupełnie ich nie dziwiło, że ciało może leżeć nie zepsute przez piętnaście stuleci: znały światy, w których w ogóle nie było rozkładu. Nie
widziały też nic nadzwyczajnego w tym, że życie takiego ciała może być przez cały ten czas w fazie uśpienia: widziały niezliczone inne formy, w których dusza i materia mogą się łączyć i rozdzielać – rozdzielać również bez utraty wzajemnego wpływu, łączyć bez konieczności realnego wcielenia, w krótkotrwałej unii, niekiedy tak krótkiej, jak ślubny pocałunek. To, co przekazały Ransomowi, nie brzmiało jak zadziwiający fakt z zakresu filozofii przyrody, lecz po prostu jako rzeczowa informacja przekazana w czasie wojny. Merlin nie umarł . Jego życie zostało skierowane na boczny tor, wyłączone na piętnaście stuleci spod praw naszego
jednowymiarowego czasu. Wystarczy spełnienie pewnych warunków, aby powróciło do swego ciała. Eldile powiedziały mu to dopiero teraz, bo przedtem same o tym nie wiedziały. Jedną z największych trudności w dyskusji Ransoma z takim sceptykiem jak MacPhee (który nieustannie przeczył możliwości istnienia eldilów) było wyrażane przez niego dość popularne, choć dziwne przekonanie, że gdyby istniały takie istoty, mądrzejsze i potężniejsze od człowieka, to musiałyby być wszechwiedzące i wszechmocne. Ransom na próżno usiłował mu wyjaśnić, jak jest naprawdę. Nie ulega wątpliwości, że te istoty, które ostatnio tak często go odwiedzają, obdarzone są taką mocą, że mogłyby bez trudu zmieść Belbury z powierzchni Anglii, Anglię z powierzchni Ziemi, a być
może unicestwić cały nasz glob. Rzecz w tym, że nigdy by czegoś takiego nie zrobiły. Nie mają również jakiegoś bezpośredniego wglądu w ludzkie umysły. Stan Merlina odkryły w zupełnie innym miejscu, sięgając po wiedzę z zupełnie innej rzeczywistości – nie badały szczątków spoczywających pod Lasem Bragdon, ale zauważyły pewną wyjątkową konfigurację w miejscu, w którym przebywają byty wzięte z głównej drogi czasu, poza niewidzialnymi żywopłotami, pośród trudnych do wyobrażenia pól. Dla nich czas, który nie jest czasem teraźniejszym, nie musi być czasem przeszłym czy przyszłym. To właśnie nie pozwalało Ransomowi zasnąć w czasie tych chłodnych godzin przed świtem, gdy inni opuścili go po naradzie. Uważał, że nie ulegało wątpliwości, iż wróg kupił Bragdon, aby odnaleźć ciało Merlina, a po odnalezieniu – obudzić go do drugiego życia. Stary druid mógłby się z nimi sprzymierzyć – cóż mogłoby go powstrzymać? Połączenie dwu tak potężnych sił, dwu różnych
form władzy, mogło przynieść tylko jedno: uzyskanie całkowitego wpływu na los naszej planety. I taki był, bez wątpienia, pradawny plan czarnych eldilów. Nauki przyrodnicze, same w sobie dobre i niewinne, za życia Ransoma zaczynały podlegać subtelnym wpływom, wiodącym je w określonym kierunku. Utrata nadziei na osiągnięcie obiektywnej prawdy stawała się coraz bardziej powszechną
chorobą uczonych; rezultatem było zlekceważenie prawdy i skoncentrowanie się na poszukiwaniu energii i władzy. Paplanie o elan vital i ciągoty do panpsychizmu przybliżały odrodzenie się starej idei magów o Anima Mundi. Wizje świetlanej przyszłości człowieka pozwalały na odgrzebanie pradawnego marzenia o Człowieku jako Bogu. Doświadczenia, przeprowadzane w laboratoriach instytutów patologii, rodziły przekonanie, iż pierwszą podstawową zasadą wiodącą ku postępowi jest odrzucenie dawnych, głęboko zakorzenionych uprzedzeń i sentymentów. A teraz wszystko to
weszło w fazę, którą ciemne siły uznały za dogodną, by cały ten proces nagiąć wstecz, tak aby można było przejść do sojuszu nowej wiedzy ze starymi potęgami. Wybierały właśnie pierwszy moment, w którym powinno to się stać. Trudno było dokonać tego z dziewiętnastowiecznymi uczonymi!
Przeszkodą był ich niewzruszony, obiektywny materializm, a odziedziczona zdrowa moralność nie pozwalała na kontakt z brudem. MacPhee był spadkobiercą tej tradycji.
Teraz sytuacja uległa zmianie. Być może w Belbury tylko parę osób (a może żadna?) wie, o co naprawdę chodzi, a kiedy już to się stanie, wszyscy ulegną owym ciemnym planom jak słoma, w którą wrzucono płonącą zapałkę. Cóż może być dla nich niewiarygodnego, skoro nie wierzą już w rozumny wszechświat? Co mogą uznać za zbyt wstrętne, skoro utrzymują, iż cała moralność jest tylko subiektywnym produktem ubocznym fizycznej i ekonomicznej sytuacji człowieka? Z diabelskiego punktu widzenia cała historia Ziemi prowadziła do tego momentu. Nadszedł wreszcie czas prawdziwej szansy dla upadłego Człowieka, by otrząsnął się z ograniczeń swej potęgi, narzuconych
mu przez Łaskę dla ochrony przed wszystkimi skutkami jego upadku. Jeśli to się uda, nastąpi w końcu wcielenie piekła. Źli, skrzywieni ludzie, nadal w ciałach, nadal pełzając po tym małym globie, osiągną stan, który dotąd mogli osiągnąć jedynie po śmierci, osiągając długowieczność i moc złych duchów. Na całej Ziemi Natura stanie się ich niewolnicą, a trudno przewidzieć, czy ich panowanie osiągnie kres przed końcem samego czasu.

Logres-legendarna kraina Króla Artura
eldile -byty duchowe
Numimor-wyspa o kształcie pięcioramiennej gwiazdy
http://pl.wikipedia.org/wiki/N%C3%BAmenor

Ten wpis został opublikowany w kategorii ., Człowiek, Eksperymenty, Matrix. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

Dodaj komentarz

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.